One of the lost ones
The one without a name
Kraina niczym pustynia lodowa. Oświetlona
słonecznym blaskiem. Gładka, nie śliska woda rozbłyska własnym światłem.
Wdzięcznie wije się z czarnymi smugami. Nie ostre baty naznaczyły bladą ziemie.
Sama wyłoniła swe mroczne tajemnice. Wzgórza strome, końcówki ma pięknie
porośnięte. Różowe płatki, a potem w dół niczym kropla po stali. Zabłyśnie
kolorami w obronie, zabłyśnie zmysłowością dla niewielu.
- Georgia
Punainen.
- To twoje
prawdziwe nazwisko, nie wyglądasz na Finkę.
- Nie. Nie jestem
Finką. A nazwisko jest fałszywe.
- Kim jesteś?
Georgia |
Nikt mnie nie zrozumie.
Jestem inna.
Wyróżnia mnie wygląd.
Wyróżnia mnie towarzysz.
Wyróżnia mnie miłość.
Wyróżnia
mnie ucieczka.
Jestem Obłąkana pośród
Spokojnych.
Jestem
Diabłem pośród
Aniołów.
Jestem Nikim pośród
Tożsamości.
Przyjaźni zawierzam.
Miłości się boje.
Pod nienawiścią
się ukrywam.
W tajemnice się przyoblekam.
I've been living for so long,
Many seasons have passed me by.
I've seen kingdoms through ages
Rise and fall, I've seen it all.[2]
Wysoka góra, alabastrem pokryta. Smukła
niczym drzewo z ośnieżoną koroną. Półwyspy palczaste, długie z ostrymi
brzegami. Czekające, aby zadać cios wzburzonemu morzu. Na południu wydłużone
lądy szczupłe, wdzięcznie drżące pod lawami gorącymi. Na biegunie tej ziemi
blade lica z siateczką rzek, prosto do lśniących lodowców zmierzają.
Zielone morze z czarnym brzegiem... |
Północne części swoje tworzą humory. To
wiosenne chichoty ja odkrywają, to jesienne melancholie krynicami spływają. Łagodne
wzgórza, jak blade lica lśniące w księżycowej poświacie. A potem zielone jaskry
porastają drogi. Zielone morze, z czarnym brzegiem. Mroczne kamienie, lśniące jak wypolerowane
diamenty. Jaskier zielony. Płatki jego nienawiść chwytają. Jasne smugi
pochłaniają ciemność. Smukłe cienie odbijają się w lustrzanej tafli. Długie jak
brzytwy, czarni mocarze niczym wysokie drzewa. Gęsto porastają brzegi. Radosne
wichry omiatają. W środku morza czarna otchłań. Niby mrocznie spoglądająca,
zmrużona ukrywa swe tajemnice. Po bokach morza ośnieżony płaskowyż, ale i tak
morze przyciąga to, czym jest. Przez ostatnie ścieżki,
na krańcu świata w jasnej poświacie kaskada krwi spada z alabastrowych kamieni.
Proste smugi, żadnej przeszkody. Huczą z daleka, bryzgają karmazynową czerwienią.
Pozostawiają jasne smugi.
Czarna
materia okryje wszelkie stworzenie, nic nie ujrzysz. Tylko czerń dominuje nad
bladym świtem. Ciemne smugi powiewają na chłodnym wietrze. Czerwone kaskady
jakoby krwiste gejzery. Tu i owdzie blask czerwony, zielonkawy. A tam błysk
lśniących skór jak łusek onyksowych. Nic nie widać, samą tajemnicą się okryła.
Kraina nie blada, nie lodowata z chichoczącymi kroplami. Tylko czarna otchłań, kipiąca
materia niczym u góry budzącą do życia srebrzysta poświata.
Tam krzyk pary wyłania się z głębin. Ostre cięcia chce zadąć. Wyłania się z pod
ciemnych smug tajemnicy i błyszczy w śród skórzanych otchłani krynicy. Błyszczy
i kasą swą ostrą naturą, po pięć jak na palczastym półwyspie. Stąd one
wychodzą. Kosza swoje żniwa niczym kocie pazurka pogłębiające w ziemi. Takie
długie tną smugami trąby wietrzne. Szkarłatne smugi pozostawiają, krzyki i bóle
a potem cisza tajemnicy.
Szepty,
głosy, pokręcone myśli. Stukot nerwów i kilka błyskawic. A tu nagle błyski i
syki. Paradoksy niszczą rzeczywiste oczy. Stworzenie spogląda mglistym wzrokiem
jakby śmierci cienie wyrastają z głębi ziemi. Ostatnie tchnienie strachu na
wietrze, a życie wypłynie w innym brzmieniu. To jęki, to ćwierki muzyka radosna
rozbrzmiewa. Ale to inne przebranie materialne zachwyca. Świetliste smugi,
zielone pręgi podpełzają czerwone rzeki przypływają. Materii oblicza inne.
Zmieniane kolejności, tworzone nowe sekwencje energicznych cząsteczek. To
zderzenie wstrząśnięte, tamte muśniecie delikatne. Mgła i rentgeny,
promieniowanie i energia. Dwa przedziwne oblicza. Wtem kapanie ciszy następuje,
ciężkie przyciska swe wagi. Słuch głuchy, wzrok ślepy, a nagle drogami krętymi przez
materialne sztuczki do innego wcielenia. I cisza ciężka, rozbrzmiewa jej stukot.
I leci stworzenie z ziemi lodowej, z ziemi alabastru przykrytej czarnym kocem.
Duszyczka biała krzyki wydaje, materia w ciszy pozostaje. Widmo takie w klatce
elementów. Elementy zmienione ulatują chytrze ku górze. Tajemnicza
otchłań smugi mroczne uspokaja. Znikają ostre brzytwy do czarnych kryjówek.
Myśli rozwiązane, szepty cichuteńkie prostuje ścieżki pod czerwonymi kaskadami.
I've seen the horror,I've seen the wonders
Happening just in front of my eyes. [2]
Gwiaździsty smok purpurowy |
Drżenie
powietrza nie koi szybkich zmysłów. Świetliste smugi rozpływają jasne mgły. Zielone pręgi, czerwone rzeki wypłyną z wnętrza i z powłoki. Materia zabrzmi i
co innego utworzy. To przezroczyste kości formują swe kształty. Tatuaże niczym muśniecie
poranka lśnią niewidoczne. Tchnienie wiatru, ognia-żywioły swe oblicza potężne
wskazują. Kosmicznych kamieni na kształt zwiewnego rusztowania oblekają.
Jasność bije, a potem gaśnie ledwo zauważona. Purpura żywa, co lśni w białych
promieniach. Czarne błony szumiące radośnie, a tam szkarłatne kolce dźgające
srodze.
Ogniem wypali z magmowego serca. Rzeczywiste płomienie popioły szarości
utworzą. Lecz potem moc siły trząśnie potęga i ziemia na pół zbita leży cichuteńko.
Jasne ostrości przetną wszystkie stworzenie, a potem w górę wzlecieć jak chmur płomienie.
We're surfing in the air
We're swimming in the frozen sky
We're drifting over icy
Mountains floating by[3]
Avril |
Jasne
igiełki wszystko pokrywają. Gęste, lśniące smugi na wietrze rozpływają. Czarne
niczym gwiazdki tworzy kamuflaże. Syk i huk i piór swe odkrywa. Puszyste lecą
ku baranków białych. A potem pikuje jak strzała zagubiona. Krzyki z wnętrza
wydobywa. Jasne światło śmignie przez kamienne szczyty, tylko zapach wyczuć dla
innej zwierzyny. Kilka razy machnie łapami, kilka ostrych brzytw. Jasność
błyska. Zniknie, minie jak mroźna zima.
On cold wings she's coming
You better keep moving
For warmth, you'll be longing
Come on just feel it
Don't you see it?
You better believe[4]
| Vihreät silmät| Punaiset hiukset| 178cm
| Szczupła | Alabastrowa cera | Tatuaże |
| Lumileopardi| Kastety|
| Lemmikkieläimet | Maaginen|
Transformacja | Avril | Psychopatka | Dziwna |
| Purpurowa smoczyca | Inna | Nemo | Syväsalaisuus| Karannut|
Znają mnie jako:
Georgia Nemo Punainen
Szacowany wiek: 28
Kobieta
Gwiaździsty smok purpurowy
Paladyn & Nocny strażnik
Luontaisia taitoja: transformacja
materii oraz intelektu pochodzenia zwierzęcego, uosobieniem własnej materii do
przekształcania w różne zwierzęta, telepatia
Hankitut taidot: walka kastetami,
ogólnie pojęta wiedza z różnych dziedzin życia i w różnym stopniu przyswojona
Korko: dobra książka, spacery po dzikich
postępach, wspólne spotkania z przyjaciółmi.
Georgia |
Tytuł: 'Pierwszy śnieg spada dwukrotnie, Malując obraz mojej duszy' - Nightwish 'Eramaan Viimeinen'
Zastosowane języki: polski, fiński, angielski
Zastosowane języki: polski, fiński, angielski
Wykorzystane piosenki: [1]Nightwish 'Nemo' & [3]'Walking in the Air';
[2] Within Temptation ' Jillian' & [4]'Ice Queen'
Zdjęcia: zrzekam się praw z
umieszczonych zdjęć w tej notce
Prace: 'Gwiaździsty smok purpurowy' Georgia Punainen
Prace: 'Gwiaździsty smok purpurowy' Georgia Punainen
Tekst:
Georgia Punainen
Kontakt: GG - 482598; Email -
niewiem1209@gmail.com
________________________________________
Nemo sailing home...
Nemo letting go... [1]
9 komentarzy :
Ciekawe kto ile z tego zrozumie xD
ładne obraaazki! xD
| Dalia |
Dzięki C: Tum turumcum... za dużo herbaty i muszę poprawić błędy w tej kp xD
Nim złote oko zdołało ogarnąć ognistym spojrzeniem ziemię, czarna bestia umiejętnie wplątała się między cienie drzew, aby uniknąć promieni. Błądząc wśród zarośli wypuścił wszystkie myśli, analizował własne poczynania. Jutrzejszego dnia pod osłoną nocy miał złożyć wizytę Łowcy, dziś więc postanowił rozeznać się w terenie. Stwierdzając, że leśne drogi zapamiętał już wystarczająco dobrze, zatrzymał się w koncu. Wbijając szpony w korę, wylazł na jedno z potężniejszych drzew. Czubek ugiął się pod ciężarem cielska. Wyciagnął masywny łeb, przez chwilę z irytacją zerkając na Słońce. Zaraz potem rozpostarł czerń skrzydeł i zamachnąwszy się parokrotnie wzleciał ponad zieleń, oddając duszę niebu. Piął się stale w górę, zimne palce targały błony jego nietoperzych ramion, przyprawiając go o przyjemne dreszcze. Wkrótce chmury skryły całkowicie Doumę, pochwyciły go między białe pazury, chcąc zatrzymać na dłużej Przeklętą Ciszę, z dala od ziemskiej paszczy. W końcu łuskowaty stwór rzucił się w dół, ogonem tnąc powietrze. Spadał ostro ku ziemi, niczym meteoryt ciśnięty boską ręką, ciemniejąc na tle szarości nieboskłonu. Dostrzegając sylwetkę pobratymca zakręcił gwałtownie i śmignął w jej stronę. Wszystkiemu towarzyszyła dziwna cisza, nawet wiatr nie ośmielił się przeciwstawić temu zjawisku. Zdołał jeszcze posłyszeć cichy szept nieznajomej, nim nadleciał, rzucając ogromny cień na jej ciało. - Nadchodzi, i oby wzięła nas prędko w objęcia, nim Ognisty Bóg spali nas swymi pocałunkami. - Zacharczał gardłowo, nieznacznie kołysząc czarnym cielskiem.
¦Douma¦
Księżycowe tarcze sunęły po ciele samki, chcąc zaspokoić własną, dziką bestię kryjącą się w jego umyśle, a także zapamiętać jej postać na przyszłość. Wolał wiedzieć, z kim ma do czynienia. Szary jęzor przesunął po szorstkich wargach, cudem tylko nie tnąc się na ostrzach łusek. Kątem oka widział jak złota twarz z rumieńcem wstydu kryje swe ciało za szarą kotarą. Zjawisko to przywitał z ulgą, wzrok jego bowiem męczył się w drogim blasku dnia. Gładkie słowa otarły się o jego uszyska, zaskarbiając sobie uwagę upiora. Ileż jadu płynęło w gorących żyłach tej bestii! Zdusił w gardle śmiech, który pierwotnie miał wyrażać pogardę jego dla prób przytępienia pewności siebie. Zaciągnął się zapachem, aby wkuć go sobie w pamięć, by za każdym razem, gdy tylko zatańczy wokół jego nozdrzy, móc go powiązać z samką. - Możesz mnie zwać głupcem, Ostrooka, lecz to Twój umysł jest zamknięty, skoro śmiesz twierdzić, że wszelkie stworzenie winno się lękać potęgi zimowego oddechu. Niektóre istoty bowiem spod ręki Zimowego króla wyszły, w akompaniamencie nocy. Takim stworom nie straszny jest chłód, Gorącołuska. - Rozbawienie wdarło się w dziki ton, rozpraszając groźną nutę, jaka czaiła się w słowach Doumy.Poruszył nieznacznie skrzydłami, zwiększając nieco dystans między nimi. Nigdy nie uznałby dominacji, czyjejkolwiek, a co dopiero samicy, gdy świat kład się u jego łap.
|Douma|
Jej słowa powoli wpływały do jego umysłu, irytująco zagłuszając myśli. Gdzieś w głębi zaintrygowała go ta istota. Nie była uległa tak, jak te gady, które niegdyś spotkał. Ich mógł z łatwością rozszarpać szponami zwykłych słów, byli zbyt ufni, zbyt zapatrzeni we własny świat. Postanowił strzec się tej samicy, bo wydawała się być tą, która dojrzy pod maską doskonałości oblicze zdrajcy. Ta jedna mogła przeciąć sieć jego zemsty i zatrzeć żądzę krwi w jego duszy. Była niebezpieczeństwem, jakiego nie przewidział. W duchu skarcił się za swą ślepotę, która mogła wszystko zaprzepaścić. Nie zwykł jednak popełniać tych samych błędów. - Nie wszystkie zimy są takie same, każde ma swą własną pieśń. Nazwałaś mnie głupcem, jakby groza nadchodzącego chłodu ogarniała i Ciebie. Cóż więc z tego, że zrodziłaś się pośród śniegów, skoro serce Twe lęka się ich dotyku? - Rzekł jeszcze, a pocięty bliznami pysk rozciągnął się w lekkim, tajemniczym uśmiechu. Dostrzegł gwałtowny ruch jej skrzydeł, powiedziały mu wszystko. Zawisł w powietrzu, obserwując, jak ta opada ku ziemi. Sam zapikował z pewnym żalem, bowiem nic dlań piękniejszego nad towarzystwo Księżyca. Wtedy Oczy - gwiazdy nieba zerkały na niego przychylniej niźli w obecności Słońca. Skrzydła przeciwstawiły się powietrzu w ostatniej chwili. Opadł z gracją, a gdy tylko szponiaste łapy zetknęły się z podłożem, jego cielsko spowiła czarna mgła, a smocze rysy rozmazały się, zdradzając zaginanie się realnego obrazu. Spomiędzy niematerialnych dłoni wyszedł wysoki mężczyzna o spojrzeniu hardym. Twarz miał pociętą bliznami, przyodziany w skóry, podążył za kobiecą sylwetką. Wzrok mu się wyostrzył i teraz mógł się dokładnie przyjrzeć. Przesunął po niej wzrokiem, nie było to jednak to spojrzenie, pełne pożądania, jakim mężczyzna owija kobietę. Patrzył jak drapieżnik wyłapujące słabe strony ofiary. Trwało to jednak parę sekund zaledwie. Zmniejszył odległość między nimi, krocząc w milczeniu, trzymał się nieznacznie z tyłu. Nie przeszkadzała mu cisza, wręcz przeciwnie, uczynił z niej swego sprzymierzeńca.
|Douma|
Stawiając kroki ostrożnie, wszedł między drzewa. Czuł na sobie ich spojrzenia. Liście nuciły własną kołysankę, usypiając powoli las. Ciemności nocy owijały się kusząco wokół jego postaci, jakby chciały przywitać się z dawno nie widzianym przyjacielem. On zaś powitał je z radością. Wciągnął w nozdrza słodkie powietrze, a jego płuca zaśpiewały z radością. Kaptur jego spoczywał na plecach. Nie miał zamiaru skrywać oblicza przed swym Ojcem. Płaszcz łopotał za nim niczym skórzaste skrzydła jakiego czarnego ptaszyska, pochłaniając na parę sekund to, co przemykało obok. Nie spuszczał z oczu widmowej sylwetki, sprawdzając jej cierpliwość. Kiedy powoli zaczynała się odwracać, triumfalny uśmiech rozciągnął jego usta sprawiając, że perłowa blizna zalśniła lekko. Nawet nie drgnął, kiedy przestrzeń między nimi zmniejszyła się niepokojąco. Milczał, a dwa księżyce trwały utkwione w tych jadowitych oczach. Widok ten psuł tylko jego zwyczajowy uśmieszek łotrzyka. Czuł smoczy ogień pulsujący cudownie w jego piersi. Ciekaw był jej reakcji, a raczej stopnia opanowania. Twardo patrzył w jej oczy, jakby rzucał nieme wyzwanie, zachęcał wręcz. Kiedy jej ciało drgnęło, dostrzegł ruch między listowiem. Spojrzał więc nad jej ramieniem, obejmując ciekawym spojrzeniem skrzydlatego stwora. Przesunął językiem po wardze, słysząc te odważne słowa. Nie tracił jednak swego uśmiechu. Obserwował w spokoju, jak postacie odchodzą. - Strzeż się cieni, Ostrooka. Ani noc, ani śmierć nie są Twym sprzymierzeńcem. Nie pokładaj w nie wiary. - zamruczał jeszcze i sam okręcił ciało, by ruszyć spokojnie we własną stronę.
|Douma|
Wszyscy byli głupcami. Nie dostrzegł tego wcześniej. Głupcami, którzy sądzili, że szczęście nakieruje ich włócznię na serce smoka. Wystarczyło udać się do karczmy. Na próżno było szukać wśród Łowców tego, który odznaczałby się refleksem i sprytem. Ich Przywódca zaś był naiwny, sądząc, że zdoła sobie podporządkować Doumę. Wczorajszej nocy wygnaniec dał mu jasno do zrozumienia, że współpracuje z nim tylko z własnej, dobrej woli. Zaraz potem zniknął z wioski, udając się na skraje Smoczej Doliny. Zanurzył się ponownie w las, z ulgą wysłuchując szeptów drzew, jakie rozbrzmiały wokół niego. Dla własnej wygody zmienił postać, obrastając czarnym futrem. Teraz stąpał cicho, a pod jego łapami więdły drobniejsze rośliny, uginając się pod znamieniem śmierci. Z łatwością wdrapał się na jedno z drzew i tam się usadowił, a liściasta korona objęła go swymi ramionami, kryjąc go przed wszelkim spojrzeniem. Legł więc na gałęzi, smukły ogon owijając wokół kory. Właśnie wtedy serce jego drgnęło, a w umyśle rozległ się pojedynczy szept. Poderwał głowę, wiedząc, że zbliża się jego druh. Parę sekund później przez osłonę liścianą przebiła się sowa, pióra drgały poddając się sile wiatru. Douma lekkim skinieniem powitał towarzysza, który osiadł przed jego pyskiem. Zaraz potem poczęli wymieniać się wieściami, nie na głos jednak, a stykając własne umysły. Ptaszysko spojrzenie miało zbyt bystre i mądre, by uznać je za bezduszne zwierzę. Słońce próbowało podsłuchać ich rozmowy, wdzierając się między liście, Douma jednak skrył się przed jego wzrokiem. Umysł mu szumiał od nienaturalnego szeptu, on jednak znosił to cierpliwie. Uszy drgały raz po raz, wyłapując odgłosy lasu, głosy, śpiewy, dźwięki. Stał się o wiele ostrożniejszy, bo choć reszta gadów nie wiedziała o tajemnicach, jakie kryła jego dusza, uczucie niepokoju było zbyt silne, by mógł to zignorować. Nauczył się ufać własnym przeczuciom, które miały zwyczaj sprawdzania się. W tym miejscu jego poczynania musiały być precyzyjne, kłamstwa szczegółowe. Jeden jego krzywy krok mógł przybliżyć go do krawędzi przepaści, jaka ziała przerażającą, ciemną pustką. Był skoncentrowany, pozbawiony wszelkich wyrzutów sumienia. Nie było już miejsca na wahanie. Zmiana zdania wiązałaby się z ucieczką, a dumna bestia zamieszkująca jego ciało wolałaby zgnić, niźli przyznać się do porażki.
|Douma|
Cicho i nie pewnie stawiała swe kroki nie wiedząc na czyjej ziemi jest. Czyżby wróciła do swoich rodziinych stron czy też nie. Szła tak nie pewnie rozglądając się wkoło. Gdzie jest ? Nie wie. Wyszła za krzaków, rozejrzała się i teraz już wie. Uśmiechneła się delikatnie powoli kładąc się. Przymkneła oczy nie wiedząc czy jeszcze je kiedyś otworzy.
Po paru godzinach otworzyła było juz ciemno a z gór zawiał zimny wiatr. Przeszedł ją dreszcz oparła sie na dłoni i rozejrzała się wkoło. Poszuła przeszywający ból w przedramieniu jak i pomiędzy rzebrami sykneła cicho podciągając bluzkę. Mimo opatrunków krew sączyła się.
Prześlij komentarz